środa, 8 maja 2013

Czekamy na komunię...

Uroczyste oczekiwanie i odliczanie dni.
 Próby i przygotowania wypełniają nam szczelnie dni.
 Sukienka gotowa - oczywiście musiałyśmy sie nieżle nakombinować, aby pasowała dobrze na pompę noszoną w plecaczku z przodu i dobrze się prezentowała.
Mierzyłyśmy kilka i nasz wybór padł na satynową z lekkim wzorkiem haftu francuskiego. Wzorki lepiej zakrywaja wypukłości pompy tak samo jak okrągły kołnierzyk. odpadały wszystkie inne - pompy prawie nie widać a sukienka leży dobrze.

Zosia  bardzo przejęta, będzie odczytywała pierwsze czytanie.
A ja już  wzruszenie  i płacz mam na końcu nosa.

Bo rośnie, bo nie jest już taka malutka, bo będzie niedługo samodzielna i samowystarczalna.

Ale na razie musimy iść na kompromisy.
Gości przyjmiemy w domu. Menu będzie przewidywalne. Tak lepiej dla Zosi.

Stoję w gronie rozgadanych mam i nie podzielam ich rozdygotania szczegółami: " czym wy się kobiety  przejmujecie?" -  ja muszę wymanewrować posiłkiem i insuliną pomiędzy adorację i próbę,  przemyśleć bazal na nastepny dzień ,bo to dzień spowiedzi,  a już dzisiaj Zosia wyszła z próby na cukrach" stresowych", przemierzyć następny przelicznik i z uśmiechem wysłuchać następnej historii oo niedopasowanej do sukienki  torebce.

Jestem z cukrzycowego Marsa.
Nie umiem wciągnąć się w miałkie paplanie.

 Kiwam z uprzejmości głową,  udając zrozumienie - ten problem na pewno mnie nie dotyczy; nie muszę martwić się odcieniem kopertówki  koktajlowej, bo nie pomieściłaby ona nigdy tego co potrzebuję nosić w czeluściach mojej jedynej torby:  insuliny, miernika, glukagonu, glukozy i całego tego cukrzycowego bagażu zyciowego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz