środa, 9 października 2013

Pierwsza samodzielna noc poza domem.

 Zaproszenie przyszło niespodziewanie -  decyzja zapadła szybko, chyba za szybko, a moja panika przyszła potem.
- " Chcemy zabrać Zosię na wieś, wyjeżdzamy za godzinę,wiem,że musicie  się zorganizować ,ale dziewczynki na pewno oszaleją z radości... Przemyślcie i dajcie znać - byle szybko! Będę jej pilnować, przecież TO nie żaden" handikap".
Mama Zosi przyjaciółki jest pielęgniarką, więc czy mogłam sobie wymarzyć lepszy zbieg okoliczności?
Łzy w oczach Zosi...
-" Czy naprawdę moge jechać, SAMA, NA NOC? Podjęłam więc dobrą decyzję. Może jest już gotowa?

Szybkie organizowanie torby, powtórne sprawdzenie, miernik, peny, glukagon, pastylki glukozy, kłujki, igły, ciuszki, jedzenie, waga, telefon,ładowarka, płatki  śniadaniowe i miarka na płyny, miernik na ketony. Zosia zmierzona.
Kanapka przeliczona, zważone jabłko, jogurt zapamiętywalny  dla Zosi bo ma 1 WW.

Szybka instrukcja w bramie, i cała ufność złożona w inne ręce
-" Mówię ci,  będzie im super, ale widzę,że ten wyjazd  to będzie chyba najgorszy dla ciebie.."

Nieprzespana noc,mój  biologiczny zegar  jest nastawiony na rytm insuliny i pomiarów, bolusy, sprawdzanie i gotowanie w określonych porach, ważenie pilnowanie.

Mierzyła się
, dzwoniła do mnie,
 podawała sobie bolusy,
odczekiwała z jedzeniem,
skosztowała trochę waty cukrowej(!!!???)
urządziły bitwę na poduszki
zagłaskała kota
zapomniała spakować pasty do zębów
                               bawiła się świetnie.
I strasznie mocno mnie uścisnęła po powrocie - widocznie tęskniła też!

-" Dostaliśmy wszyscy lekcję z odpowiedzialności, patrząc jak sobie radzi z TYM wszystkim' powiedziała tylko mama.
 Nie pytałam o więcej, bo obie wiemy o czym mowa.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz